Znów to zrobił: Bruce Springsteen życzy Trumpowi „wylądowania na śmietniku historii”

„Jeśli chcę pozostać wierny temu, do czego zawsze dążyłem” – mówi Bruce Springsteen (76) w wywiadzie dla „Time Magazine” – „nie mogę dać tym ludziom wolnej ręki”. Mówiąc „ludzie”, muzyk i piosenkarz ma na myśli administrację Trumpa, a pozostając wiernym sobie, ma na myśli dalsze trzymanie się swoich wartości. W swoim tekście Eric Cortellessa, starszy korespondent polityczny magazynu, śledzi historię życia Springsteena – od katolickiego syna o skromnych początkach w New Jersey, który w 1973 roku stał się jedną z największych gwiazd rocka na świecie. I który w maju otwarcie wezwał do sprzeciwu wobec Donalda Trumpa.
Sedno sprawy jest jasne: „On (Trump, red.) jest żywym ucieleśnieniem tego, do czego służyły 25. poprawka i impeachment” – mówi Springsteen w magazynie „Time” o konstytucyjnie gwarantowanym prawie do odsunięcia ubezwłasnowolnionego prezydenta. „Gdyby Kongres miał odwagę, wrzuciłby go na śmietnik historii”.
Bruce Springsteen znów to zrobił. I tym samym obalił wszystkie oszczerstwa w mediach społecznościowych, które oczerniały go jako odważnego tylko poza domem i leniwego w domu. Tej wiosny supergwiazda, nazywana „Szefem”, zmieniła cel swojej światowej trasy koncertowej, która rozpoczyna się w 2023 roku, z osobistego na polityczny.
„Był już wystarczająco wkurzony” – wspomina jego przyjaciel, gitarzysta E Street Band, Steven van Zandt. Wiadomość obiegła cały świat. Długa, paraliżująca cisza od inauguracji Trumpa dobiegła końca. Ikona rock and rolla broniła swojej zakładniczej „krainy wolności”.
Od Manchesteru (14 maja) przez Berlin (11 czerwca) po Mediolan (3 lipca) Springsteen ostro skrytykował Trumpa – na 16 koncertach plenerowych na wyprzedanych stadionach w całej Europie wygłosił płomienną tyradę przeciwko administracji MAGA. Nie pominięto niczego – od codziennych polowań na migrantów prowadzonych przez funkcjonariuszy ICE na amerykańskich ulicach, po śmierć dzieci na całym świecie z powodu zawieszonych programów pomocowych. Setki tysięcy fanów w Europie usłyszało patriotę – Springsteen podczas koncertów nawiązywał również do „kraju, który kocham” – mówiącego wprost o „reżimie gangsterów” pod rządami „niekompetentnego prezydenta”. Springsteen brzmiał poważnie, ale jednocześnie sprawiał wrażenie odprężonego.
To była również ulga dla wszystkich Anglików, Francuzów, Czechów, Hiszpanów, Włochów i Niemców na stadionach. Jak mawiał Springsteen, znów ją rozpoznali: znajomą, dawno utraconą Amerykę. Nigdy nie uważali tego kraju za nieskazitelny, ale z pewnością wierzyli, że jest on odporny na faszystowskich, niszczących demokrację władców, takich jak Donald Trump i jego poplecznicy, a także na wszystkich ludzi wokół, którzy siali podziały, agitowali i byli pełni nienawiści.
Zespół nie wiedział niczego wcześniej. Zanim wyszli na scenę, wszyscy wstali, a Springsteen wygłosił kilka słów zachęty. W Manchesterze powiedział: „Dzisiaj może być trochę intensywnie. Zobaczymy”. Tylko dwie osoby wiedziały o tej płomiennej przemowie: mężczyzna przy prompterze i menedżer Jon Landau, który w 1974 roku napisał legendarną kwestię: „Widziałem przyszłość rock and rolla, a jej imię to Bruce Springsteen”. Landau, jak powiedział, powiedział mu, żeby „nie zmieniał ani jednego słowa”.
„Powstańcie z nami, niech wasze głosy zostaną usłyszane” – Springsteen kończył swoje koncerty – „stańcie z nami przeciwko autorytaryzmowi i wołajmy o wolność”. A potem nagrał cover „Chimes of Freedom”, utworu z 1964 roku znanego jako „Kazanie na Górze Boba Dylana”, z czasów, gdy Dylan był jeszcze muzycznym mesjaszem lepszego świata.
Wielu liczyło również na Dylana i było i pozostaje rozczarowanych, że jedyny laureat Nagrody Nobla w dziedzinie muzyki popularnej, pierwszy wśród śpiewaków protestacyjnych, uparcie milczy na temat Trumpa. Ludzie czekali również na innych bohaterów popkultury, z których wielu teraz zabiera głos. Ale to Springsteen to zapoczątkował. To musiał być Springsteen.
Bruce Springsteen w magazynie „Time” o obelgach ze strony prezydenta Trumpa
Ponieważ jest uważany za czołowego kronikarza muzycznego w kraju. Do tej pory opisał Stany Zjednoczone w ponad 400 piosenkach. Supergwiazdy takie jak Madonna, Beyoncé czy Taylor Swift nie miałyby ani wizerunku, by przewodzić, ani treści piosenek, by być wiarygodnymi. A spośród tych, którzy poruszają podobne tematy jak Springsteen – na przykład John Mellencamp czy Steve Earle – żadna nie ma takiego rezonansu.
Przez dekady szef zapełniał największe stadiony na całym świecie. Krytyka ze strony mniejszych klubów miałaby z kolei niewielki zasięg. I choć wielkie gwiazdy Hollywood z pewnością wyrażają swoje niezadowolenie, cieszą się niewielkim poparciem społecznym i są postrzegane jako oderwane od rzeczywistości – marzyciele z fabryk marzeń.
Bezpośrednia debata polityczna rozpoczęła się w latach 80. XX wieku, gdy prezydent USA Ronald Reagan błędnie uznał „Born In The USA”, piosenkę Springsteena o przerażających przeżyciach powracającego weterana z Wietnamu, za hymn patriotyczny. Już wtedy na bagażnikach samochodów można było zobaczyć niezliczone naklejki z napisem „Springsteen na prezydenta”.
Choć sprawia wrażenie męża stanu, prawdopodobnie nie zostałby wybrany. Wielu ludzi, o których śpiewa, jest teraz w obozie Trumpa i nie wybacza mu, że nie dołączył do niego. „Wielu uwierzyło w jego (Trumpa) kłamstwa” – przyznaje Springsteen. „Ale on nie dba o zapomnianych, tylko o siebie i multimiliarderów, którzy stali za nim w dniu jego inauguracji”. Muzyk zna jednak również inną prawdę: „Trzeba stawić czoła faktowi, że wielu Amerykanów jest po prostu zadowolonych z jego polityki władzy i dominacji”.
Bruce Springsteen w magazynie „Time” o Trumpie po
Zadowolony z Trumpa, niemożliwego? Wydaje się ucieleśnieniem koszmaru z równoległego wszechświata, nieokrzesanym szkolnym łobuzem w ciele starca. W Trumpie nie ma nic dojrzałego, nic przyzwoitego. Ostatnio uważa za zabawne zastępowanie portretu Joe Bidena w Galerii Prezydentów Białego Domu zdjęciem maszyny do podpisywania dokumentów. A ponieważ utknął na ruchomych schodach ONZ, oskarża ONZ o „sabotaż”. Impulsywny Trump następnie trąbi światu o takich dziecinadach na swoim portalu Truth Social.
W maju udostępnił również sfałszowane nagranie, na którym widać, jak uderza piłkę golfową, która trafia Springsteena w plecy, na scenie, powodując jego upadek (potknięcia w montażu miały miejsce podczas jego występu w Amsterdamie w 2023 roku). Prezydent wcześniej nazwał swojego krytyka „suchą śliwką” i nakazał mu „trzymać język za zębami w Europie, dopóki nie wróci do kraju. Wtedy” – zagroził – „wszyscy zobaczymy, jak mu pójdzie”.
„Nie obchodzi mnie, co on o mnie myśli” – mówi teraz Springsteen w magazynie „Time”.
Springsteen poparł Kamalę Harris, ale jasno wyraził swoje stanowisko w sprawie konkursu MAGA: „Pilnie potrzebujemy skutecznej partii alternatywnej, albo Partia Demokratyczna musi znaleźć kogoś, kto przemówi do większości kraju”. Według niego, problem tkwi w języku, którego używają, i w sposobie, w jaki próbują dotrzeć do ludzi.
Rok 2025 to rok super Springsteena – również muzycznie. Po siedmiopłytowym boxie „Tracks II”, 17 października ukaże się poszerzona edycja jego akustycznego arcydzieła „Nebraska” (1982). Wersja E Street Band, zatytułowana „Electric Nebraska”, o której plotkowano od dawna, również zostanie wydana. „Nebraska” zawierała zabójcze ballady i wstrząsające, mroczne historie o rodzinie i stracie, co wyniosło go na nowy poziom jako gawędziarza.
Motto Bruce'a Springsteena na wielu jego koncertach od 1979 roku
Film „Springsteen: Deliver Me From Nowhere”, który trafi do kin 23 października, z Jeremym Allenem Whitem w roli głównej, gwiazdą seriali „Shameless” i „The Bear”, również koncentruje się na procesie twórczym. „Tym albumem chce załatać dziurę w podłodze w swoim pokoju” – nawiązuje zwiastun do trudnego dzieciństwa Springsteena pod rządami ojca. Następnie pada zdanie, które wydaje się całkowicie trafne: „A kiedy z tym skończy, naprawi cały świat”.
Wizja USA (i świata) Springsteena zawarta jest w zdaniu, które powtarzał wielokrotnie od koncertów „No Nukes” w 1979 roku, jak powiedział Eric Alterman, profesor języka angielskiego na Brooklyn College, w majowym wydaniu „New York Timesa”: „Nikt nie wygrywa, dopóki nie wygrają wszyscy”. Jego Ameryka, jak powiedział, to kraj, „który uznaje nie tylko godność i dumę z uczciwej pracy, ale także wagę poszanowania naszych różnic, niezależnie od tego, czy wynikają one z kultury, płci, pochodzenia etnicznego czy rasy”. Credo Trumpa brzmi: „Wygrywam tylko wtedy, gdy wszyscy inni przegrywają”.
Springsteen mówi, że chce wkrótce znów ruszyć w trasę koncertową – czy solo, czy z zespołem, wciąż nie wiadomo. Dni spędza w studiu, pracując nad piosenkami, a wieczory z żoną Patti Scialfą, która choruje na białaczkę.
Z jego europejskich koncertów pozostało zdanie: „Przetrwamy ten moment”.
rnd